Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robertos1 z miasteczka . Mam przejechane 1865.00 kilometrów w tym 382.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.89 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 5820 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robertos1.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2014

Dystans całkowity:485.00 km (w terenie 32.00 km; 6.60%)
Czas w ruchu:25:48
Średnia prędkość:18.80 km/h
Maksymalna prędkość:58.10 km/h
Suma podjazdów:2570 m
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:60.62 km i 3h 13m
Więcej statystyk
  • DST 8.00km
  • Czas 00:25
  • VAVG 19.20km/h
  • Sprzęt Wycieczkowo-roboczy
  • Aktywność Jazda na rowerze

Działka

Sobota, 17 maja 2014 · dodano: 17.05.2014 | Komentarze 0




  • DST 17.00km
  • Teren 7.00km
  • Czas 01:08
  • VAVG 15.00km/h
  • VMAX 27.50km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt Wycieczkowo-roboczy
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przejażdżka

Niedziela, 11 maja 2014 · dodano: 11.05.2014 | Komentarze 0




  • DST 72.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 04:15
  • VAVG 16.94km/h
  • VMAX 41.60km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Wycieczkowo-roboczy
  • Aktywność Jazda na rowerze

TTR Cyklista - Oświęcim - Brzeszcze - Dankowice - Kaniów - Czechowice Dziedzice - Goczałkowice Zdrój - Pszczyna - Miexna - Oświęcim

Sobota, 10 maja 2014 · dodano: 11.05.2014 | Komentarze 0




  • DST 54.00km
  • Czas 01:55
  • VAVG 28.17km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Szosowy
  • Aktywność Jazda na rowerze

Oświęcim - Broszkowice - Gromiec - Libiąż - Żarki - Mętków - Wygiełzów - Olszyny - Jankowice - Podolsze - Zator - Oświęcim

Wtorek, 6 maja 2014 · dodano: 06.05.2014 | Komentarze 0




  • DST 33.00km
  • Czas 01:33
  • VAVG 21.29km/h
  • VMAX 35.90km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Sprzęt Wycieczkowo-roboczy
  • Aktywność Jazda na rowerze

Oswiecim - Bieruń - Lędziny - Chełm Śląski - Chełmek - Oświęcim

Poniedziałek, 5 maja 2014 · dodano: 06.05.2014 | Komentarze 0




  • DST 12.00km
  • Czas 00:39
  • VAVG 18.46km/h
  • VMAX 29.00km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Sprzęt Wycieczkowo-roboczy
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przejażdżka

Niedziela, 4 maja 2014 · dodano: 05.05.2014 | Komentarze 0




  • DST 185.00km
  • Czas 09:08
  • VAVG 20.26km/h
  • VMAX 58.10km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 1230m
  • Sprzęt Wyprawowy
  • Aktywność Jazda na rowerze

Majówka 2014 - Przemyśl-Oświęcim (Dzień 4)

Piątek, 2 maja 2014 · dodano: 05.03.2016 | Komentarze 2

TRASA: Szczawnica - Czerwony Klasztor (SK) - Spiska Stara Ves (SK) - Niedzica - Łapsze Nizne - Trybsz - Szaflary - Ludźmierz - Czarny Dunajec - Piekielnik - Jabłonka - Zubrzyca Dolna - Zubrzyca Górna - Przełęcz Krowiarki - Zawoja - Białka - Maków Podhalański - Mucharz - Wadowice - Zator - Oświęcim.

Budzę się wcześnie rano. Za wcześnie by spotkać się i pożegnać się z znajomymi. Robię śniadanie, potem piję kawę. Schodzę na dół i płacę za nocleg. Odbieram rower z garażu i zakładam sakwy. Chwilę rozmawiam z właścicielką i ruszam pod kwaterę Grześka. Już nie śpią. Żegnamy się i ruszam w drogę.
Plan na dzisiaj przewiduje dojechanie do Zubrzycy i nocleg na polu namiotowym, którym zawiadują rodzice mojego kolegi z pracy. I jak zwykle, plan planem a życie swoje.
Pierwotnie miałem jechać główną drogą na Czorsztyn i dalej na zachód i do Zubrzycy. Rano jednak postanowiłem pojechać "za granicę" i ruszyłem w kierunku Czerwonego Klasztoru na Słowacji. Odcinek Szczawnica - Czerwony Klasztor to 10 km pięknych widoków. Szczególnie rankiem. Droga biegnie wzdłuż Dunajca. Dookoła strome ściany Pienin. Polecam każdemu. Na opuszczonym przejściu granicznym zatrzymuję się aby zrobić kilka zdjęć i w tym miejscu pech po raz trzeci i ostatni daje znać o sobie. Łamie mi się nóżka od roweru. Dużo wytrzymała ale w końcu poddała się. Odkręcam resztki od ramy i całość ląduje w koszu. Zawsze to trochę mniej ciężaru do wożenia :-) Jadę dalej szlakiem który dobrze znam z wcześniejszych przejazdów na lekko.
Docieram do klasztoru. Jest dosyć wcześnie jak na ruch turystyczny. Na dziedzińcu zamawiam kawę i przeglądam mapę aby skorygować dzisiejszą trasę. Nie będzie żadnych utrudnień. Przez Spiską Starą Ves dotrę do Nidzicy i dalej Szaflary.
Kawa wypita. Chowam mapę i startuję. Pogoda lepiej niż piękna. Słońce świeci ale nie piecze, wiatru nie ma - żyć nie umierać. Zgodnie z planem. po równych słowackich drogach docieram do nieczynnego przejścia granicznego w Niedzicy i do zamku. Zamek omijam bo zwiedzałem go już chyba z cztery razy. Warto go zobaczyć w środku. Na chwile tylko wjeżdżam na zaporę pooglądać co się zmieniło. Pamiętam jak w latach osiemdziesiątych, kąpałem się z kolegą w Dunajcu jak jeszcze nie było zapory. Trwała budowa i istniały jeszcze domostwa tam gdzie teraz jest zbiornik.
Ruszam dalej. Falsztyn, Frydman, Krempachy aż do Szaflar. Tu zatrzymuję się na mały obiad. Następnie wjeżdżam na Zakopiankę i cisnę ile sił w nogach do odbicia na Ludźmierz. To był najgorszy odcinek w trakcie tego wyjazdu. Auta omijają mnie bardzo blisko. Momentami niebezpiecznie blisko. Dodatkowo smród spalin uprzyjemnia jeszcze bardziej życie.
Udaje mi się przeżyć ten odcinek. Jestem w Ludźmierzu. Stąd drogami wojewódzkimi, zaskakująco spokojnymi, dojeżdżam do Czarnego Dunajca. Dalej Piekielnik i już jestem w Jabłonce z której odbijam do Zubrzycy.
Zatrzymuję się przy sklepie aby uzupełnić zapasy picia w sakwach i ugasić pragnienie. Pijąc sok patrze na Nią, królową Beskidów, Babią Górę. Jest nie w humorze. Rozgniewana, czarno-sina z błyskawicami. Tak, burza. Z tego co widzę, to dosyć konkretna, bo po chwili zaczyna podać i na dole. Szybko chowam się na przystanku i modlę się aby pioruny ominęły moje schronienie. A biją nieźle. Po kilkunastu minutach nawałnica przechodzi i na niebie pojawia się słońce. Jadę dalej. Na wysokości odbicia na pole namiotowe zatrzymuję się. Znowu to samo. W planie był tu przewidziany nocleg, ale godzina jeszcze młoda, pogoda jest, siły są. Nie zastanawiam się długo. Jadę dalej. Poszukam miejsca na nocleg w Zawoi, jak tylko zjadę z Krowiarek.
No właśnie. Przede mną przełęcz Krowiarki, ostatni dłuższy podjazd. Tak prawdę mówiąc, mam obawy czy wjadę bez przerwy. Ale jak nie spróbuję to się nie dowiem. Ruszam. Nie jest źle, strach ma wielkie oczy. Nie jadę jakimś super tempem, ale jadę cały czas. Jest nawet przyjemnie ! Ta przyjemność mocno mnie motywuje. Po drodze widzę, że była tu niezła pompa. Drogą płyną jeszcze strumyki wody. W rowach widać ślady po spłynięciu wody i błota. I w końcu docieram na przełęcz. Jestem z siebie zadowolony, i zdziwiony jednocześnie bo nie czuję wielkiego zmęczenia. Siadam, jem oscypki z chlebem. Robię herbatę i rozglądam się dookoła, bo zaczyna się robić jakoś ciemno. Nadpływają ciemne chmury, oj będzie lać, wasza mać... Pakuję manatki i wsiadam na rower. Ruszam w dół szukać szybko noclegu w Zawoi. Po serpentynkach zatrzymuję się aby ubrać długie spodnie bo zrobiło się chłodno. Na dodatek zaczyna lekko kropić. Po chwili jednak przestaje. Jedzie mi się dobrze. Mijam Zawoję, Skawicę i docieram do Białki. Tam zatrzymuję się na skrzyżowaniu  z drogą krajową nr 28 i zaczynam liczyć... Do Makowa Podhalańskiego jest rzut beretem. Potem do Suchej Beskidzkiej też nie jest daleko, a tam znam miejsce gdzie nad rzeką Skawą mógłbym rozbić namiot i przenocować. Jedynym problemem jest droga. Krajówka, może być duży ruch. Mogę się trochę wrócić i przejechać lokalnymi drogami tyle tylko, że będzie więcej kiepskiej nawierzchni i trochę górek do pokonania. Decyduję się jednak na DK 28. Będzie źle, będę kombinował.
Ruszam do Makowa Podhalańskiego. Wbrew obawom, ruch znikomy. Dobry znak. Pedałuję dalej. Docieram do Suchej Beskidzkiej. I znów "myślenice". Jechać, nie jechać ? Pogoda znacznie się poprawia. Robi się cieplej, wychodzi słońce.
Jechać !!!
No to jadę. Ruch troszkę się wzmógł, ale nie ma tragedii. Mijam Swinną Porębę z niekończącą się budową zbiornika wodnego. Jedzie się dobrze, zadziwiająco dobrze. W głowie rodzi się myśl, a może do Oświęcimia ? Ta opcja błąkała mi się po głowie już w Suchej, ale teraz dojrzała do realizacji. Przeliczam kilometry, czas, siły... Jadę do domu.
Do Wadowic docieram bardzo szybko. Jakbym zażył jakiś dopalacz, zero zmęczenia. W Wadowicach przed zamkniętym przejazdem kolejowym zakładam kamizelkę odblaskową. Słońce już trochę niżej, co niektóre auta mijają mnie zbyt blisko, lepiej być dobrze widocznym. Rogatki podnoszą się i ruszam dalej. O dziwo kierowcy omijają mnie szerszym łukiem po tym jak założyłem kamizelkę. Czary czy co ?
Pogoda z pięknej zamienia się w rewelacyjną, jest jeszcze cieplej. Już wiem że dzisiaj będę nocował w domu. Dojeżdżam do Zatora. To już prawie jak w domu. Jeszcze kawałeczek i będę w Oświęcimiu. Po drodze mija mnie jakaś Skoda na Czeskich rejestracjach. Gość mnie wyprzedził ale nie oddala się. Zwalnia, zjeżdża na lawy pas i zrównuje się ze mną. O co chodzi ??? Co on kombinuje ? O drogę będzie pytał czy co ? Po chwili opuszcza się boczna szyba i sprawa wyjaśnia się. To dawno nie widziany, mój znajomy z pracy - Bogusław. Wraca z Czech gdzie teraz pracuje. Witamy się na odległość i ucinamy małą pogawędkę. Skąd, dokąd itp. Musiało to z boku śmiesznie wyglądać. Niestety ruch zmusza nas do zakończenia spotkania. Cześć, cześć i Bogdan jedzie dalej.
W oddali widać już kominy elektrociepłowni w której na co dzień pracuję. Już się nie zgubię :-)
Dzwonię do Szczawnicy, do Grześka. Nie może uwierzyć, że jestem już w Oświęcimiu. Ja też nie. Wieczorne słońce jeszcze daje trochę ciepła. W sumie nie muszę jechać jeszcze do domu. Postanawiam spotkać się z moimi kolegami. Jadę do garażu Krzyska gdzie, jak przypuszczałem, powinienem ich spotkać. I nie pomyliłem się. Siedzieli przy Perełce i dobrej muzyce. Dosiadłem się więc do nich i posiliłem czekoladą i złocistym izotonikiem. Trochę poopowiadałem o wycieczce i tak minął wieczór.
Już w domu podliczyłem cały dzień. Wyszło nieźle jak dla mnie: 185 km i ponad 11 godzin w trasie. Nawet nie czułem jakiegoś większego niż zazwyczaj zmęczenia. Wyjazd zaliczam do udanych i kiedyś go powtórzę tylko inną drogą.




  • DST 104.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 06:45
  • VAVG 15.41km/h
  • VMAX 52.30km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 1340m
  • Sprzęt Wyprawowy
  • Aktywność Jazda na rowerze

Majówka 2014 - Przemyśl-Oświęcim (Dzień 3)

Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 05.03.2016 | Komentarze 0

TRASA: Smerekowiec - Uście Gorlickie - Czarna - Izby - Tylicz - Powroźnik - Muszyna - Żegiestów Zdrój - Piwniczna Zdrój - Kosarzyska - Obidza - czerwonym szlakiem do - Jaworki - Szczawnica.


Obudziłem się jak zwykle za wcześnie, ok. 5.30. Mogłem spokojnie pospać jeszcze, ale zawsze tak jest jak jadę na więcej dni. Dzisiejszy etap miał być krótszy i zakończyć się w Szczawnicy. Jeszcze przed wyjazdem na majówkę, okazało się że w Szczawnicy weekend majowy będzie spędzał, wraz z rodziną, mój kolega Grzesiek. Postanowiłem wykorzystać to i spotkać się z Nimi. Przy okazji zaklepali mi nocleg, z którym nie było tak łatwo jak się okazało.
Ponieważ cel mojego dzisiejszego przejazdu był tak blisko (ok. 100 km) postanowiłem, że dzisiaj wszystko będzie spokojniej i "lajtowo". Zjadłem małe śniadanie, pożegnałem się z właścicielką i o 7.40 ruszyłem w drogę. Było chłodno ale przyjemnie. Słońce, mimo że było już wysoko, nie grzało jeszcze
Ze Smerekowca do Uścia Gorlickiego

Droga wiła się malowniczo dolinką wzdłuż Zdynki
Droga do Kwiatonia wzdłuż Zdynki

Kierowałem się na Kwiatoń w którym zatrzymałem się na chwilę, aby obejrzeć cerkiew św. Paraskewy
Kwiatoń - cerkiew św.Paraskewy
Niestety była zamknięta, więc obejrzałem ją tylko z zewnątrz. Na skrzyżowaniu odbiłem w prawo na Uście Gorlickie.
W tych rejonach byłem już kilka razy. Na rowerze też. Pierwszy raz pod koniec lat 80-tych ubiegłego wieku. Wraz z kolegą z klasy, dotarliśmy tu na nogach startując z Równicy w Beskidzie Śląskim. Stare dobre czasy. Wakacje spędzałem wędrując po górach.

Docieram do Uścia Gorlickiego, gdzie przy skrzyżowaniu stoi cerkiew grekokatolicka
Cerkiew grekokatolicka w Uściu Gorlickim

Przy cerkwi odbiłem na Czarną w której z kolei miałem jechać na Banicę i Izby. Niestety ale, albo pogoda i widoki albo poczucie pełnego luzu i zapasu czasu, spowodowały że trochę pobłądziłem. W pewnym momencie stwierdziłem że jestem już w Brunarach a drogowskaz pokazuje kierunek na Binczarową. Ale specjalnie się tym nie zmartwiłem :-) Przecież mam jeszcze cały dzień przed sobą i dużo "nadjechane". Zawróciłem i pojechałem do Śnietnicy a dalej do Banicy (to już druga) i dziurawą drogą do Izb

Izby niedaleko Mochnaczki

Czas tutaj zatrzymał się. Piękne rejony, mógł bym tu zamieszkać. Spokój, cisza, wokół góry, łąki i przydrożne kapliczki
Kapliczka w Izbach
Dziurawą drogą docieram do końca wioski. Znajduje się tutaj stadnina koni huculskich. W pięknej dolinie jest mnóstwo ogrodzonych pastwisk i łąk
Łąki stadniny koni huculskich w Izbach

Dobre miejsce do wypoczynku. Są agroturystyki, a dla lubiących konie to raj na Ziemi. Długą chwilę stałem i chłonąłem widoki. Na pewno tu jeszcze wrócę kiedyś na kilka dni, pojeździć po okolicznych lasach.
Przy wyjeździe z doliny w kierunku na Mochnaczkę Niżną rozpoczyna się koszmarna droga. Cały kilkukilometrowy odcinek do drogi krajowej 75 (skrzyżowanie w Mochnaczce Niżnej) prowadzi po betonowych płytach
Droga z Izb do Mochnaczki Niżnej

Koszmar rowerzysty - sakwiarza
Betonowe płyty na drodze do Mochnaczki

Jadę bardzo ostrożnie gdyż w niektórych miejscach pręty sterczą z płyt. Mija mnie kilka samochodów, które również wloką się śladem węża. Boję się o opony i dętki bo łatwo na takiej trasie o gumę, a rower znacznie obciążony. Po kilkuset metrach droga wchodzi w las. Żeby nie było za łatwo na tych płytach to dochodzi jeszcze nachylenie, które momentami nie jest małe
Podjazd z Izb do Mochnaczki

Połączenie obu tych "przyjemności" oraz długości podjazdów, trochę mnie zmęczyło. Na szczycie chwilę odpoczywam i uzupełniam płyny. Zwykle po podjeździe musi być zjazd. Tu nie było inaczej. Po kilkuset metrach zjazdu, nawierzchnia znacznie poprawiła się, i do Mochnaczki Niżnej było jak "po stole"
Zjazd do Mochnaczki Niżnej

W Mochnaczce dojeżdżam do skrzyżowania z drogą krajową 75, gdzie skręcam w lewo, na Tylicz. Droga zdecydowanie poprawia się ale niestety zwiększa się również ruch na drodze. Prowadzi ona do przejścia granicznego ze Słowacją. Nie jadę nią jednak długo, bo w Muszynce odbijam na Powroźnik. Z początku płasko a po chwili kilka podjazdów i docieram do Muszyny, gdzie zatrzymuję się na dłużej. Na kawę oczywiście... Muszyna to bardzo ładne małe miasteczko uzdrowiskowe, w którym znajduję się rozlewnia wód mineralnych. W centrum spotkanie motocyklistów na chopperach. Piękne maszyny. Było też kilku motocyklistów na "szlifierkach" ale jak to oni, narobili hałasu i pojechali. Zadzwoniłem do domu zapytać co słychać, oraz do Grześka. Umówiłem się z nim na spotkanie w Szczawnicy przy dolnej stacji kolejki na Palenicę. Miał mi też zarezerwować jakiś nocleg.
Nie wiem dlaczego, ale nie zrobiłem ani jednego zdjęcia w Muszynie. Może dlatego że dobrze mi się siedziało i ogarnęło mnie lenistwo...
Dopiłem kawę i ruszyłem dalej. Po krótkiej rundce po centrum, wjechałem na drogę wojewódzką 971, która prowadziła do Piwnicznej - Zdroju. Spodziewałem się większego natężenia ruchu samochodowego, ale mijały mnie tylko pojedyncze samochody. Droga przyjemnie wiła się doliną Popradu
Doliną Popradu z Muszyny
W drodze do Żegiestowa

Po kilku kilometrach dotarłem do, tym razem wsi, uzdrowiskowej którą jest Żegiestów. Nie zatrzymując się jechałem dalej, mijając się z zaskakująco dużą ilością rowerzystów wszelakiej maści. Byli sakwiarze, górale, niedzielni, crossowcy lecz najwięcej było szosowców. Z nad gór zaczęły napływać ciemniejsze chmury. Wyglądały groźnie ale deszcz był krótki i padał w Piwnicznej.
Jeszcze kilka kilometrów malowniczej drogi
W drodze z Żegiestowa do Piwnicznej Zdroju

i dojechałem do
Wjazd do Piwnicznej Zdroju
która to jest rozkopana. Trwa przebudowa głównej drogi i jak zwykle są utrudnienia w ruchu. Oczywiście nie brakuje polskich absurdów jak np. bardzo duża ilość znaków na krótkich odcinkach
Znaki w Piwnicznej - Zdroju
Nawet jadąc na rowerze ciężko to wszystko szybko ogarnąć.

I niestety na tym zdjęciu muszę skończyć relację z użyciem zdjęć, gdyż zdjęcia wcięło. Padł twardy dysk w poprzednim komputerze, a ja z lenistwa nie zrobiłem kopii zdjęć na płycie. A zawsze staram się to robić.
Pozostaje więc sucha informacja co było dalej.

A dalej... No cóż, jak to w tych rejonach, czyli pod górę.
Odbijam na Kosarzyska. Łagodny podjazd na początek. Robię przerwę na łyk wody i małe ciacho. Po kilku minutach ruszam dalej. Pomimo że nachylenie zwiększa się, jedzie mi się wyśmienicie. Tym bardziej, że po drodze mijam gościa który jedzie w tym samym kierunku i zaczyna do mnie coś mówić. Zwalniam i zaczyna się miła pogawędka. Dowiaduję się o tym, że był na dnie, że teraz jest lepiej bo mniej pije (tym mnie najbardziej rozbawił) Pracował dużo za granica, przy różnych budowach. Teraz już nie pracuje nigdzie, bo "... wiesz, wóda zabija w tobie wszystko i zabiera rodzinę" No cóż, wybór należy do każdego z nas.
W trakcie rozmowy okazuje się, że butle które wiezie w koszyku na bagażniku zdezelowanego roweru, będzie napełniał w jakimś super źródle. Woda podobno ma ekstra wartości smakowe i zdrowotne. Nie wiem, nie próbowałem. Mam nadzieję że nie było to źródło wody ognistej... :-) Po kilku kilometrach mój rozmówca odbija do cudownego ujęcia, a ja zostaje sam na coraz stromszej drodze. Po chwili docieram do parkingu z którego prowadzi wąska droga w kierunku Obidzy. Robię kilkunastominutowy odpoczynek, bo z tego co widzę czeka mnie ciężka orka pod górę. Kilka łyków izotonika, coś słodkiego i ... ruszam do boju.
Nikt nie mówił że będzie łatwo, ale nie aż tak ciężko !!! Na początku jeszcze coś mielę na małym przełożeniu, ale zaczynają mi już płonąć mięśnie u nóg. Jeszcze kilka obrotów i zatrzymuję się. Łapie oddech i myślę sobie: " chłopie po co ci to ? Świata nie zbawisz, a jeszcze jechać trzeba będzie dalej..." Rozgrzeszony zaczynam wpychać rower pod górę. Są odcinki gdzie jadę kilkadziesiąt może kilkaset metrów, ale bez szału. W najstromszym miejscu wg obliczeń z GPS-a wychodzi mi nachylenie ok.15 %. Jak dla mnie to jest już mocno stromo. Wiem, wiem można to podjechać ale ja nie dałem rady. Na pocieszenie miałem tylko to, że było to jedyna pchanie na całej trasie. Po drodze spotkałem małżeństwo, które pchało na wózku inwalidzkim (!) rodzicielkę jednego z nich. Pełny survival, chociaż droga równa, asfaltowa. Chwilę rozmawiamy na tematy podróżniczo-turystyczne, bo jak się okazuje lubią podróżować po świecie. Szczególnie lubią wędrówki po górach, co i mi jest bliskie, bo przed turystyką rowerową bardzo dużo chodziłem po naszych górach.
Po kilku zdyszanych chwilach, wtarabaniam się z rowerem pod samo schronisko na Obidzy i zasiadam przy stole z widokiem na góry. No, koniec mordęgi na dziś, myślę... Życie jednak napisało troszkę inny scenariusz, ale o tym za chwilę.
Kupuję sobie zimniutkiego Żywczyka za kosmiczna cenę (która w tym momencie nie ma żadnego znaczenia). Boże, jak on smakuje !!! Códmiódicebulka.  Robię sobie kanapki, bo głód zaczyna mi się już dawać we znaki i chłonąc widoki delektuje się smakiem złocistego płynu.
Ogarnąłem mój dobytek i ruszam dalej. Od samego schroniska ruszam na rowerze. Nie jest źle. Da się jechać po szutrze i jakiś płytach. Ruch pieszy dość znaczny, ale tylko przez chwilę. Tak jak i przez chwilę tylko jedzie się dobrze, bo niestety zaczynają się koszmarne błota. Fakt, padało niedawno. Fakt, jest to szlak pieszy, wiec asfaltu nie należy się spodziewać. Ale taka ilość błocka i to momentami obszernego i w pionie, i w poziomie, zaskakuje mnie całkowicie. Czasami nie da się objechać rozlewisk i muszą brnąć w mazi po pedała (pedały ?) Trwa to całą wieczność, ale w końcu docieram do polany z odbiciem do Jaworek. Rower waży chyba ze dwa razy tyle co zwykle. Wszędzie błoto, liście i gałązki. Czyszczę maszynę z grubsza trawą i gałęziami i ruszam dalej. Zjazd początkowo łatwy i spokojny bo po trawie i z małym nachyleniem. Potem już gorzej, bardziej stromo i po kamieniach. Obawiam się trochę o całość kół, ale spokojnie dojeżdżam do asfaltu w Jaworkach. Koniec terenu, koniec błota. Od teraz tylko i wyłącznie asfalt. Zaczynam szukać dostępu do wody, bo rower wygląda okropnie. Wszędzie pozostało jeszcze dużo błota, które nie wytrzepało się na zjazdach. Musze go umyć, bo nie wjadę przecież do uzdrowiska takim brudasem. W Szlachtowej zjeżdżam do potoku Grajcarek. Wrzucam sakwy i rower do wody żeby odmokło błoto. Wiem, wiem nie powinienem, ale nie miałem już sił skrobać zanieczyszczeń patykami. Sakwy, wodoszczelne, wypłukały się do czysta. Rower mokrą szmatką oczyściłem na brzegu i ruszyłem dalej, do Szczawnicy. W międzyczasie dzwoni Grzesiek i niestety nie ma dobrych wieści. Nie może znaleźć wolnego pokoju. Mówię trudno, najwyżej rozbije się na jakimś polu.
Dojeżdżam do Szczawnicy po dolną stację kolejki linowej i spotykam się z znajomymi. Jak się okazało, jest nocleg. W samym centrum, w 120-letniej kamienicy, za koszmarne jak na standard pieniądze. Nie wybrzydzam, dobrze że jest dach nad głową dla mnie i mojego rumaka. Biorę ciepły prysznic i ruszam na miasto zjeść coś ciepłego i uczcić spotkanie. Nad Grajcarkiem, przy kufelku jasnego z pianką, opowiadam o trasie, o wrażeniach i rozmawiamy oczywiście o naszych poprzednich pobytach w Szczawnicy. A było ich mnóstwo w różnych składach. Czas mija nam szybko tak jak i postrzeganie otoczenia. Robi się ciemno i chłodno. Czas spać. Padam jak "wór zimnioków" i szybko odpływam w sen.
Bilans dnia nie powala odległością, ale dużo było pchania i terenu. Generalnie i tak nieźle jak na moje możliwości.