Info

Suma podjazdów to 5820 metrów.
Więcej o mnie.

Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2014, Maj8 - 2
- 2014, Kwiecień14 - 4
- 2014, Marzec10 - 2
- DST 142.00km
- Teren 25.00km
- Czas 07:37
- VAVG 18.64km/h
- VMAX 65.20km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 1450m
- Sprzęt Wyprawowy
- Aktywność Jazda na rowerze
Majówka 2014 - Przemyśl-Oświęcim (Dzień 2)
Środa, 30 kwietnia 2014 · dodano: 16.05.2014 | Komentarze 2
TRASA: Wetlina - Cisna - Żubracze - Komańcza - Moszczaniec - Daliowa - Tylawa - Mszana - Polany - Krempna - Kotań - Świątkowa - przez Magurski Park Narodowy - Wołowiec - Gładyszów - Smerekowiec.
Pobudka przed 6-tą rano. Mycie, lekki śniadanko, pakowanie i ... Nie wyjdę ze schroniska ! Wieczorem opiekunka PTSM-u obiecała, że rano nie będzie problemu z wcześniejszym wyjściem. Mąż miał mi otworzyć. Niestety męża nie zauważyłem. Cóż, czekam... Przed samą 7.00 jakieś odgłosy z recepcji, to ten nieszczęsny mąż (chyba). Pan był lekko wczorajszy, ale najważniejsze że mi otworzył drzwi.
Poranek był rześki a nawet chłodny. Spotkałem się jeszcze z Panią która mnie wczoraj zakwaterowywała i mówiła że w nocy temperatura spadła do 2 stopni. Dobrze że jednak zdecydowałem się na nocleg pod dachem, bo mój śpiwór jest typowo letni i musiał bym się dodatkowo ubrać żeby nie zmarznąć w nocy. Najważniejsze że świeciło słońce ! Tak będzie już prawie do końca mojego wyjazdu.
Plan na dzisiaj: dojechać do Kątów (Kąt ?) albo Nowego Żmigrodu. Według mapy to ok. 110 km. Życie napisało jednak inny scenariusz - lepszy i dłuższy. Niestety są to skutki głodu drogi :-)
Wystartowałem kilka minut po 7-ej. Jak wspomniałem słonko świeciło mocno ale niestety nie grzało. Jechałem w polarze i kurtce. Droga super, pusto i pięknie
Niestety coś zawsze musi zepsuć przyjemność z jazdy. Pecha (może za dużo powiedziane) ciąg dalszy. Z rowerem, a właściwie jego napędem zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Szarpnięcia łańcucha, jakby przeskakiwanie na zębatkach... Wybija z rytmu i męczy. Nie pomagają zmiany przełożeń. Zatrzymuję się. Oglądam napęd. Nie jest zużyty, więc co ? Pada na przekrzywioną trochę, przez sakwę, linkę tylnej przerzutki. Poprawiam i jadę dalej. Niestety zła diagnoza. Dalej skacze i szarpie. Znowu postój i kolejna diagnoza: skrzywiony wózek przerzutki. Musiałem go pogiąć przy podjeździe pod schronisko dzień wcześniej. Zmieniałem przełożenie pod dużym obciążeniem - amatorka :-) Prostuję wózek ręcznie, prosząc opatrzność aby nie pękł. Udało się. Dosiadam rumaka i ruszam dalej. Znowu skacze i szarpie !! Powoli zaczyna mnie to drażnić. Zatrzymuję się ponownie. Tym razem zdejmuje wszystkie graty z roweru i jeżdżę na pusto tam i z powrotem, obserwując łańcuch. Po chwili mam !!! Zacierają się dwa ogniwa w łańcuchu i przy przechodzeniu przez wózek, powodują ruchy przerzutki co z kolei wpływa na chwilową próbę zmiany przełożenia. W ruch idą kombinerki, śrubokręt, olej. Po chwili i kilku "motywujących" słowach, jest po sprawie. Myję ręce w strumyku, zakładam sakwy na rower i ruszam, z postanowieniem że jadę dalej choć by nie wiem co się działo z rowerem. Albo on albo ja. Na całe szczęście problemy ustąpiły. Do końca wyjazdu miałem spokój. Zastanawiam się tylko co spowodowało to zacieranie się łańcucha. Przed wyjazdem był wyczyszczony i przesmarowany. Przejechane na nim było ok. 1000 km. Pierwsze dwa dni jechałem bezproblemowo. Nie wiem. Ważne że jest ok. Jadę dalej.
Z początku miłe zjazdy. Droga wije się wzdłuż strumienia. Niestety zaczynają się konkretniejsze podjazdy, momentami męczące. I tak jest do Cisnej, do której miałem ochotę dotrzeć wczoraj. Teraz widzę, że droga dała by mi trochę w kość. Dobrze że zostałem w Wetlinie. Mijam Cisną i docieram do
a w nim
Powyższa zabytkowa ciuchcia została wyprodukowana w Chrzanowie, który leży 20 km od mojego miasta rodzinnego. Pokręciłem się trochę po Muzeum kolejki. Stacja nie była jeszcze czynna. Trwały przygotowania do sezonu. Malowanie taboru, porządkowanie otoczenia. Jak kiedyś tu znowu przyjadę, to na pewno przejadę się tą kolejką. Według mapy przebiega bardzo malowniczymi rejonami, chociaż trasa nie jest jakoś specjalnie długa.
Po pobieżnym zwiedzeniu, ruszam dalej w kierunku Komańczy
Po drodze mijam się z dwójką sakwiarzy. Jeden macha żeby się zatrzymać. Stajemy. Okazuje się, że jadą z Bielska-Białej w Bieszczady, a w ogóle to są z Warszawy. Rozmawiamy chyba z 20 minut. Opowiadają o przejeździe wzdłuż Tatr, o podjazdach, o błocie, o żonach które niekoniecznie lubią to co oni :-) Z tego co zrozumiałem, czekają na nich gdzieś Bieszczadach, na kwaterze. Pogwarzyliśmy jeszcze trochę i życząc sobie powodzenia, ruszyliśmy dalej w przeciwnych kierunkach. Miłe jest to, że można na trasie spotkać kogoś kto ma podobne hobby i podejście do życia. Wiele osób pyta czy nie nudzę się brakiem towarzystwa w samotnych wyjazdach. Generalnie jeżeli celowo nie szuka się samotności, nigdy na trasie nie jest się samemu. Szczególnie w sezonie łatwo jest spotkać pokrewną duszę na drodze. Poza tym, w trakcie podróży spotyka się miejscowych z którymi często można porozmawiać. U niektórych można przenocować w ogrodzie, w namiocie. Czasami dadzą coś do jedzenia, tak sami od siebie, bo "... pan już tyle jedzie i to samemu..." Jest to bardzo miłe i sympatyczne. Jadąc wzdłuż wschodniej ściany, często nocując w ogrodach czy na prywatnych posesjach, słuchałem historii życia ludzi którzy mnie gościli. Zdarzało się, że i jakaś "swojska" butelczyna się pojawiała (oczywiście towarzysko, bo rano w trasę...) Często byli to ludzie starsi, którzy chcieli z kimś porozmawiać, bo młodzi nie mają czasu ze względu na obowiązki np. zawodowe albo młodych po prostu nie ma. Wyjechali za pracą. Były to czasami niesamowite historie. Miejscami gdzie można nasłuchać się ciekawych opowieści, są też małe wiejskie bary albo stoliki przy sklepikach. Im mniejsza osada tym chętniejsi do rozmowy ludzie. Przynajmniej ja tak to odczuwam.
Po pożegnaniu się z warszawiakami, zauważam ciężkie, ciemne chmury nad Bieszczadami. Oj chyba tam leje, ale mnie już nie zmoczy. Ruszam dalej w kierunku zachodnim. Pogoda i droga, pomimo że znowu pod górę, piękne.
Znalazłem przy okazji tapetę Windowsa w wersji kwitnącej, bieszczadzkiej :-))
Docieram w końcu do Komańczy, a nie było lekko bo słońce przypiekało mocno
W Komańczy zatrzymuję się na tradycyjną przedpołudniową kawę. Tym razem szukam też jakiejś księgarni, żeby kupić mapę województwa małopolskiego. Za kilka godzin opuszczę województwo podkarpackie, a mapa małopolskiego którą mam jest licha. Skala może i duża ale sama mapa nie jest zbyt czytelna. Nie wiem dlaczego akurat tą zabrałem. Mam co prawda GPS-a, ale służy mi on raczej do rejestracji trasy i niektórych jej parametrów, oraz sytuacji gdzie mapa nie daje już rady. Tak więc po kawie, pytam barmana o namiar na księgarnię. Niestety w Komańczy nie ma księgarni. Ktoś co prawda ma otworzyć sklepik gdzie może będą mapy, ale dopiero w maju. Wracam kawałeczek do rozjazdu i skręcam na Tylawę. I znów trafiam na cerkwie i kościoły
Droga trochę się wypłaszcza i daje odpocząć nogom. Mniej więcej od Komańczy zmieniło się pasmo gór. Jadę już po Beskidzie Niskim. Co nie znaczy, że płasko będzie cały czas. Niemniej otoczenie piękne, a widoki super
W okolicach Dukli trafiam jeszcze na stromszy podjazd, który trochę mnie zmęczył. Dopiero przy zjeździe dowiedziałem się, że podjazd był ostrzejszy i dłuższy (potwierdził to GPS)
Tak pięknymi drogami docieram do Krępnej, gdzie w planach mam skręt na Kąty i Nowy Żmigród. Tam miałem szukać noclegu. Ponieważ pora jest obiadowa, postanawiam coś zjeść. Nie szukam jakiegoś baru, tylko w sklepie kupuję bułkę, banana, jogurt i siadam przy sklepowym stole. Rozkładam mapę i jedząc zastanawiam się nad dalszą trasą. Niestety głód jazdy zwycięża. Nie będę dzisiaj spał tam gdzie planowałem. Postanawiam przejechać dzisiaj jeszcze przez Magurski Park Narodowy. Ryzykuję trochę bo na mapie nie ma drogi która łączyła by Świątkową z Wołowcem, skąd miałem jechać dalej szukając już noclegu na dziś. Jak mi wiadomo poruszanie się po parkach narodowych poza wyznaczonymi do tego celu drogami jest karalne, ale liczę trochę na szczęście i na to że jakaś droga jednak będzie.
Dokończyłem obiad, odpocząłem trochę i ruszyłem dalej. Była 14.30, czyli jeszcze ok. 4 - 5 godzin do jazdy. Minąłem PTSM w Krępnej i ruszyłem, pod górę oczywiście, do Świątkowej. Skąd coraz węższymi i bardziej dziurawymi drogami w kierunku gór przede mną. I tu właśnie przydał się GPS. Na mapie nie było już żadnych śladów drogi, a Garminek pokazywał, że jednak jest. Jechało się świetnie na tyle, że o mały włos nie minąłem "nielegalnego" odbicia do Wołowca. Przy pomocy tubylca, który skierował mnie na właściwszą niż wskazywał GPS drogę, ruszyłem w głąb parku. Na początku droga wyglądała typowo
Potem przybyło drzew i pojawiły się znaki zakazu ruchu i zamknięty szlabany
Nie zastanawiałem się długo - jadę dalej ! Najwyżej będą problemy. Nie było, przynajmniej z jakimiś służbami. Były za to problemy z drogą, a właściwie z jej jakością (początkowo) jak i nachyleniem :-)
Na zdjęciu powyżej nie jest jeszcze najgorzej ale potem była już masakra. Luźna nawierzchnia i duże nachylenie powodowało że koło czasami ślizgało się na kamykach. Do tego doszły dziury które musiałem omijać. Droga nie dawała wytchnienia. Zatrzymałem się kilka razy odetchnąć, ale nie podprowadzałem roweru. Po kilkudziesięciu minutach mordęgi, teren stał się bardziej płaski. No nareszcie można było coś dłużej pojechać bez zadyszki. Niestety góra nie poddawała się i znowu wróciły ostre podjazdy. Gdyby nie te sakwy to wjechałbym bez przerw, ale niestety coś za coś - niezależność za wygodę. Ostatnie podjazdy skończyły się szybciej niż podejrzewałem. Wjechałem na drogę o dużo najlepszej nawierzchni którą, sądzić po śladach, jeździł jakiś ciężki sprzęt. Po chwili okazało się że to maszyny pracujące przy wycince drzew. Trochę to dziwne bo to park narodowy z zakazami ruchu, a tu wycinanie drzew. A może to była wycinka chorych drzew albo coś w tym rodzaju ? Nie mam pojęcia. Ważne że skończyły się podjazdy. Wraz z nimi zmieniłem województwo po którym od blisko trzech dni jeździłem. Teraz, aż do domu, będę się poruszał po terenie województwa małopolskiego.
Zaczęły się długie zjazdy po całkiem dobrej nawierzchni. Niestety poprzeczne drewniane "rynny" odpływowe w drodze zmuszały do częstego hamowania. Trwało to dosyć długo. W końcu dotarłem do Wołowca i asfaltu. I znów super zjazdy, już po równym. Niestety, w tych radosnych "pląsach" gubię drogę. Źle skręcam na skrzyżowaniu i zamiast jechać na Gładyszów, jadę na Pętną a za nią do Małastowa. Gdyby to był początek dnia, to na pewno skusił bym się na taką trasę. Bo przy okazji przejechał bym przez kolejną przełęcz (Małastowską). Ale było już późnawo i trzeba było powoli rozglądać się za jakimś miejscem na nocleg. Po kilku "łacińskich" zwrotach, zawracam i kieruję się na Banicę. Pod górkę bo jakże by inaczej. Na skrzyżowaniu stoi drogowskaz "Do Gościńca" w Banicy. Myślę - zostaje na nocleg. Gościniec to średniej wielkości dom w polach. Dojeżdżam polną drogą. Przed domem pusty parking. Dobry znak. Pytam o możliwość noclegu, ale niestety Gościniec nie przyjmuje dzisiaj gości. Zawracam i jadę w kierunku Gładyszowa, może tam coś znajdę. A jak nie, to będzie namiot, chociaż noce dalej chłodne.
W Gładyszowie pytam w kilku agroturystykach o możliwość noclegu. W niektórych są już komplety gości. W innych właściciele odmawiają, bo przygotowali już pokoje dla jutrzejszych gości. Mówię, że nie potrzebuje pościeli, tylko puste łóżko, wodę i dach nad głową dla mnie i mojego rumaka. Rano, najpóźniej o 7.00 wyjadę. Niestety, nic z tego. Widocznie nie jest tam tak biednie jak to czasami słyszałem i nie potrzeba im dodatkowych zysków z tak mało wymagającego klienta jak ja :-)
Ruszam w kierunku Smerekowca. Zdecydowałem, że jak i tam nie załatwię spania, to dojeżdżam do Uścia Gorlickiego i tam śpię gdziekolwiek. Zaraz po wjeździe do Smerekowca, zauważam dom z napisem Sołtys. Od razu się tam kieruję. W sumie taka władza powinna wiedzieć gdzie jest wolna baza noclegowa. Rozmawiam z sołtysem, chyba, bo Pan na niego nie wygląda. Pytam o PTSM, bo na mapie jest zaznaczony. Niestety, schronisko jeszcze nie działa (?), ale u Pani Danusi będzie wolny pokój. Podaje mi namiary i ruszam w głąb wsi. Po chwili jestem u Pani Danusi (Smerekowiec 34A) i pytam o spanie. W pierwszej chwili słyszę to samo co w Gładyszowie, że czeka na gości którzy mają przyjechać jeszcze dziś. Trudno, myślę sobie, Uście Gorlickie czeka. Ale Pani po chwili zastanowienia mówi, że będzie pokój tylko musi z niego wygonić syna (!!!) Zaskoczenie totalne. Mówię, że pojadę dalej, może coś jeszcze znajdę. Głupio mi się trochę zrobiło, ale Pani Danusia stwierdziła: "... chcą mieć prawo jazdy czy laptopa, to pieniądze trzeba skądś wziąć..." Tak to mniej więcej brzmiało. I po chwili wnosiłem już swój majdan na poddasze. Skoczyłem jeszcze na lekko do sklepu we wsi po 1 puszkę "izotonika" na wieczór. Bardzo lubię, po ciężkim i upalnym dniu, po kolacji napić się zimnego piwa.
Po kąpieli, kolacja przed domem. Długo rozmawiałem z właścicielką. O tym, że się nie przelewa, że są wydatki na dzieci, że czasami zdarzają się niesympatyczni goście. Z tego co zrozumiałem to miała trzech synów, a każdy ma jakieś wydatki. Na koniec poczęstowała mnie jeszcze kilkoma kromkami chleba własnego wypieku. Bardzo smaczny i dzięki temu miałem pieczywo na jutro rano.
Schłodziło się znacznie, więc wróciłem do pokoju aby spisać dane z licznika i GPS-a. Zrobiłem bilans dnia. Pogoda dopisała, widoki super, trasa (pomimo męczących momentami podjazdów) bardzo przyjemna, rower nie szwankuje... Całość czasu jaki spędziłem dzisiaj w trasie to 11,5 godziny. Spowolniło mnie spotkanie z sakwiarzami z Warszawy i problemy z rowerem.
Bardzo lubię ten moment, kiedy mam już miejsce do spania, prysznic zaliczony, kolacja zjedzona, można myśleć o następnym dniu :-)) Spać idę ok. 20.00. Chwilę potem przyjeżdżają wspomniani goście, ale mnie to już lotto. Zasypiam błogim snem...
- DST 131.00km
- Czas 07:40
- VAVG 17.09km/h
- VMAX 63.30km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 1800m
- Sprzęt Wyprawowy
- Aktywność Jazda na rowerze
Majówka 2014 - Przemyśl-Oświęcim (Dzień 1)
Wtorek, 29 kwietnia 2014 · dodano: 12.05.2014 | Komentarze 0
Trasa: Przemyśl - Grochowce - Fredropol - Aksamice - Huwniki - Makowa - Arłamów - Jureczkowa - Krościenko - Ustrzyki Dolne - Hoszowa - Żłobek - Czarna - Lutowiska - Stuposiany - Ustrzyki Górne - Przełęcz Wolińska i Nad Brzegami Górnymi - Wetlina.
Na trasę wyruszyłem przed 5 rano, jak tylko się troszkę rozwidniło. Pierwszy dzień wycieczki i pierwszy pech... Pękł jeden z prętów w siodełku !
Co robić ? Jest bardzo wcześnie. Do otwarcia sklepów jeszcze z 5 godzin. Czekać ? Szkoda dnia i czasu, a ciągnie do jazdy. Wszak to "dziewicze" rowerowo rejony. Po oględzinach i próbach dochodzę do wniosku, że jakoś dam rady jechać. Stabilizuję pęknięty pręt opaską i z trzeszczącym siodełkiem ruszam w drogę. Niech się dzieje co chce. Może gdzieś na trasie uda mi się kupić nowe albo w jakimś warsztacie pospawają mi ten pręt.
Pogoda jak na razie przyzwoita. Co prawda nie ma słońca ale deszcz też nie pada. Jest za to mgła i duża wilgoć w powietrzu. W sumie dobra pogoda do jazdy. Gorzej z widokami. W okolicach Aksamic zaczynają się powoli małe podjazdy. W okolicy Huwnik jest już i stromiej i dłużej. Przed samymi Huwnikami, na dosyć męczącym podjeździe, stoi kapliczka Św. Franciszka patrona przyrody. I dobrze że stoi, bo mam wymówkę aby zatrzymać się na obejrzenie i zrobienie kilku zdjęć.
A tak prawdę powiedziawszy to się trochę zagotowałem. Człowiek odwykł od cięższych sakw i tak jakoś coś go trzyma, ciągnie w dół... Kondycja też jeszcze nie najlepsza (przynajmniej ta "górska") Przecież to dopiero pierwszy dłuższy wypad w tym roku. A poza tym, to góral ze mnie raczej marny.
Po chwili ruszam dalej. W Huwnikach, na przystanku, piję małą czarną
i rozmawiam chwilę z dwoma młodzieńcami, którzy przyszli na przystanek, na autobus do szkoły. Pytam o drogę na Arłamów. Rozmawiamy chwile o szkole w której się uczą, o okolicy, o drodze na Arłamów, który jest kolejnym moim dzisiejszym celem. Chwilę potem podjeżdża autobus, młodzież wsiada i znów zostaję sam. Dopijam kawę, pakuję kuchnię i jadę dalej.
Na początek miły zjazd. Chłodno. Pęd powietrza momentalnie wychładza organizm - dobrze że nie zdjąłem kurtki bo sam polar nie dał by rady mnie ochronić.
Jeszcze kilka zakrętów i zaczyna się podjazd do Arłamowa. Na początku nie jest źle. Droga w miarę dobra, nachylenie niewielkie
Z czasem wszystko się zmienia. Nawierzchnia staje się zniszczona a i nachylenie zwiększa swój %
Pod sam koniec jest już stromo, ciężko i nadal dziurawo. Aż patrzę czy nie złapałem gumy... :-) Ale nie, to sakwy tak umilają podróż. Ostatecznie osiągam szczyt
na którym znajduje się lądowisko dla śmigłowców
i odbicie do hotelu
Niestety wszystko spowija gęsta mgła i z widoków nici. Odpuszczam sobie zjazd do hotelu, bo w tym mleku i tak niewiele zobaczę. Chwilę odpoczywam i w drogę.
Zjazd z Arłamowa wynagradza wszelkie trudy i męczarnie z podjazdu. Szczyt, tak jakby, rozdzielał dwa światy. Po tej stronie nawierzchnia jest rewelacyjnie gładka, co pozwala skupić się tylko na przyjemności jaką daje taki długi zjazd. Dodatkowym bonusem są prędkości jakie się uzyskuje. Niejednokrotnie ponad 60 km/h. I to bez dokręcania. Można śmiało puścić się w dół gdyż droga nie jest bardzo kręta.
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Docieram do skrzyżowania z drogą nr 890, gdzie odbijam w lewo, i przez Jureczkową i Liskowate kieruję się na Krościenko. W Liskowatem zatrzymuję się przy zabytkowej cerkwi, którą widać z drogi
Droga, mimo że wojewódzka i prowadząca do przejścia granicznego z Ukrainą, nie jest ruchliwa. Mija mnie tylko kilka samochodów.
W końcu pojawia się słońce. Nie świeci na pełny regulator, ale robi się przyjemniej i cieplej.
Po chwili dojeżdżam do skrzyżowania z drogą krajową nr 84
gdzie skręcam w prawo na Ustrzyki Dolne. W lewo droga prowadzi już tylko do przejścia - ok. 3 km. Ruch wzmaga się znacznie. Miasto wita mnie słonecznie. Na niebie pojedyncze już chmury. Nareszcie...
Siodełko dalej skrzypi niemiłosiernie i przypomina mi że wcale nie jest tak sielankowo. Jadę do centrum szukać sklepu rowerowego albo jakiegoś spawacza. Tubylcy kierują mnie do sklepów rowerowych. W pierwszym, na wygląd profesjonalnym, młody sprzedawca podrywa dziewczynę "na rower". W muskularnych ramionach, prezentuje i zachwala górala (29") chyba jakiegoś Krossa. Niewiasta nie jest jednak zdecydowana. O coś pyta, zagląda, dotyka. Nie wszystko dokładnie słyszę - taktownie utrzymuje dystans. Dziewczyna zostaje zaproszona do ponownych odwiedzin gdyby się jednak zdecydowała, i w ogóle "... służę pomocą i radą..." Pełen profesjonalizm.
Myślę, będzie siodełko bo sklep wygląda profesjonalnie. Niestety. Sidełka były ale się skończyły.
Dosłownie 200 m dalej kolejny sklep, z wyglądu zdecydowanie mniej profi. Wewnątrz połączenie sklepu z warsztatem rowerowym. Swojski klimat. Zapach gumy, smarów, olejów - taki rowerowy. Na pólkach i ścianach wiszą lub leżą różne części rowerowe. Na środku znajduje się stojak do naprawy rowerów. Pod oknem zauważam to co najważniejsze - SIODEŁKA. Duży wybór, choć nie najwyższych lotów. Dla mnie wystarczy. Pogrzebałem trochę i wybrałem jedno. Firma Vader, czy jakoś tak. Na wygląd i dotyk ręką powinno być ok. Nie wiem jak będzie przy dotyku odpowiednią do tego częścią ciała, ale to okaże się w praniu. Zapłaciłem miłemu Panu 35 zł, porozmawialiśmy chwilę na tematy podróżniczo-rowerowe i pojechałem na kawę i nie tylko...
Posiedziałem z pół godziny, trochę odpocząłem i ruszyłem dalej w kierunku na Ustrzyki Górne. Po drodze odwiedziłem Sanktuarium Matki Bożej Bieszczadzkiej
Dalej trafiam na cerkiew w Hoszowie
Nie ujechałem daleko i kolejna cerkiew, w Rabe
I tak już będzie codziennie. W tym rejonie jest bardzo dużo cerkwi. Wiele z nich jest utrzymanych w bardzo dobrym stanie. Są odnowione, zadbane wraz z otoczeniem. Niestety są też takie, które niszczeją, są zamknięte. Często popodpierane aby się nie zawaliły. Szkoda, bo każda taka cerkiew czy kościółek ma swój specyficzny klimat w przeciwieństwie do dużych murowanych budowli. Nie wspominam już o tych całkiem nowych kościołach, bo w nich tego klimatu ciszy i skupienia nie ma.
Kręcę dalej. Zaczynają się znowu konkretniejsze podjazdy. Widoki jednak wynagradzają trudy
Po drodze do Czarnej, trafiam na chwilę do
Potem już Lutowiska, Stuposiany i ląduję w Ustrzykach Górnych
Jest to jedyne zdjęcie na jakim jestem. Zrobił mi je sakwiarz, którego spotkałem na podjazdach na trasie do Ustrzyk Górnych. Gość w moim wieku, mieszka w Kole (wielkopolskie) i też jedzie przez Bieszczady. Do samych Ustrzyk jechaliśmy razem gadając oczywiście o podróżach, rowerach, jedzeniu... A propos jedzenia. Ponieważ dochodziła już 14-ta, a więc pora zdecydowanie obiadowa, postanowiłem wrzucić coś na ząb. Kolega pojechał szukać jakiegoś noclegu dla siebie, gdyż tu kończył dzisiejszy etap, a ja zacząłem szukać lokalu gdzie można by coś ciepłego zjeść. I tak trafiłem do Schroniska PTTK Kremenaros. I to był strzał w dziesiątkę. Na miejscu dowiedziałem się, że jest możliwość przenocować i coś zjeść. Zdecydowałem się na to drugie. Konkretnie na
Zamawiając nie byłem przekonany do jakości i smaku tych pierogów. Tym bardziej że nie było jakiegoś wielkiego wyboru. Rzeczywistość zaskoczyła mnie mile. Pierogi były super. Z mięsem, cebulką i okraszone słoninką... Do tego lany Leżajsk i już nic więcej nie było mi potrzebne.
Jedząc, robiłem w myślach bilans dnia. Generalnie plan na dzisiaj wykonany - jestem w Ustrzykach Górnych. Jest gdzie spać i to pod dachem. Ale jest jeszcze dużo czasu do wieczora, szkoda drogi jaka mnie czeka. A czekają jeszcze dwie przełęcze i piękne widoki. W sumie zmęczenia specjalnego nie czuję, pogoda jest super, więc cóż... Jadę dalej.
Na początek po płaskim. Czasami jest nawet z górki i zaczynają się wyłaniać połoniny. Na początek Caryńska
Dalej czekają mnie dwie przełęcze: Wyżniańska i Nad Brzegami Górnymi. Obie dały mi trochę w kość, ale zdobyłem je bez schodzenia z roweru. Słońce mocno prażyło. Do tego stopnia, że spiekło mi przedramiona, co odczułem dopiero wieczorem.
Po zjechaniu z drugiej przełęczy, moim oczom ukazała się Połonina Wetlińska
Co wiąże się z końcem jazdy w dniu dzisiejszym. W Wetlinie postanowiłem przenocować. Miałem co prawda chęć jechać dalej do Cisnej, ale doszedłem do wniosku, że na dziś wystarczy. Trzeba odpocząć, zrobić małe pranie, coś zjeść. Zastanawiałem się nad miejscem noclegu. Podjechałem na pole kampingowe PTTK-u. Domki drewniane, miejsca na namioty. Niby wszystko ok. Ale z ciepłą wodą byłby problem a miałem chęć na ciepły prysznic, no i pranie w ciepłej wodzie jest zdecydowanie lepsze. Ponadto odrzucił mnie odór z uchylonych szaletów. Tragedia. Nie wiem jak można przyjmować turystów w takich warunkach. Rozumiem brak wygód i innych luksusów jakie oferują gospodarstwa agroturystyczne czy pensjonaty. Ale to minimum powinno być. Odpuściłem sobie, chociaż miałem chęć przespać się w namiocie.
Po drugiej stronie ulicy była szkoła, w której funkcjonowało schronisko młodzieżowe. Pomyślałem że tam spróbuję. Ostatni raz spałem w takim schronisku ponad 20 lat temu. O godz. 17-tej. przyszła bardzo sympatyczna Pani u której załatwiłem formalności. Miałem nocleg. Sala 5-cio osobowa, ale nikogo mi nie dokwaterowano. Rower też bezpiecznie schowałem na korytarzu.
W sklepie zrobiłem małe zakupy. Dzisiaj w trasie spędziłem w sumie 10,5 godziny.
Po kąpieli, kolacja i do spania. Pierwszy normalny sen od 40 godzin.
- DST 12.00km
- Czas 00:50
- VAVG 14.40km/h
- VMAX 24.40km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt Wyprawowy
- Aktywność Jazda na rowerze
Majówka 2014 - Przemyśl-Oświęcim (Dojazd)
Poniedziałek, 28 kwietnia 2014 · dodano: 15.05.2014 | Komentarze 0
Trasa: Dom - dworzec PKP w Oświęcimiu i po Krakowie i Przemyślu.
Po przerwie w 2013 r, postanowiłem kontynuować okrążanie Polski. W 2012 r przejechałem wschodnią granicę od Trakiszek
do Przemyśla. Planowałem dojechać do Oświęcimia, ale pogoda się załamała i jakoś brakło mi motywacji. W tym roku postanowiłem dokończyć przerwany etap. Ponieważ nie jest to jakaś duża odległość, zdecydowałem że pojadę w długi majowy weekend.
Ruszyłem pociągiem do Krakowa o godz. 13.42. W Krakowie miałem przerwę ponad 2 godziny, którą wykorzystałem na zwiedzanie centrum, które i tak już dobrze znam. Posiedziałem pod Sukiennicami
odwiedziłem Smoka
pojeździłem uliczkami
Pojechałem też nad Wisłę popatrzeć na Wawel
i niecałą godzinę przed odjazdem pociągu do Przemyśla, zameldowałem się na dworcu.
A propos dworca. Zaprojektowano go, jak zwykle, tak aby utrudnić cyklistom życie. Na schodach na perony brak podjazdów, a windy są za małe aby można było wstawić objuczony rower. Tak że pozostaje targanie ciężkiego roweru ręcznie w górę i w dół. Można go co prawda "rozkulbaczyć" ale zabiera to czas i trzeba by tak robić prze każdych schodach. Udało się jakoś i o 18.16 ruszyłem do Przemyśla. W wagonie było 6 wieszaków na rowery. Jechał tylko mój i nie było tłoku. Ponieważ był to 28 kwiecień to do weekendu pozostało jeszcze 3 dni, i może dlatego było stosunkowo mało podróżnych. Próbowałem coś pospać, ale nie dałem rady. Jakoś przetrwałem tą podróż i o 23.25 wysiadłem na dworcu w Przemyślu. Na mapie miałem zaznaczony kamping ok. 3 km od centrum. Pomyślałem że może przenocuje tam, a rano ruszę w trasę. Niestety nie znalazłem go. Dopiero po powrocie dowiedziałem się, że szukałem w złym kierunku. Pojechałem w kierunku południowym, a kamping jest obok hotelu Accademia, który kiedyś nazywał się Gromada. Jedzie się do niego w kierunku zachodnim od dworca PKP. Po drodze mijałem inne hotele, ale ceny w nich byłyby raczej zaporowe jak dla mnie, a poza tym nie wiem czy nie było by problemu z rowerem. Ostatecznie wróciłem na dworzec i tam przemęczyłem się do świtu, w towarzystwie kilku Ukraińców. Nie było tak źle, bo dworzec odnowiony, czysty, ogrzewany i dozorowany przez policję i SOK-istów. Co chwilę przechodził lub wchodził jakiś patrol. Noc minęła spokojnie.
- DST 65.00km
- Czas 02:23
- VAVG 27.27km/h
- VMAX 47.10km/h
- Temperatura 17.0°C
- HRmax 157 ( 89%)
- HRavg 135 ( 77%)
- Kalorie 2010kcal
- Sprzęt Szosowy
- Aktywność Jazda na rowerze
Oświęcim - Porąbka - Oświęcim na szosie
Czwartek, 3 kwietnia 2014 · dodano: 03.04.2014 | Komentarze 0
Trasa: Oświęcim - Grojec - Osiek - Malec - Kęty - Czaniec - Porąbka - Kobiernice - Hecznarowice - Wilamowice - Zasole Bielańskie - Zasole - Skidziń - Wilczkowice - Rajsko - Oświęcim.
Szybka przejażdżka. Duży wiatr, w większości "wmordewind". Na zaporze chwila odpoczynku. Potem trochę z wiatrem, prędkość ok. 45 km/h bez napinki :-). Kilka zdjęć:
- DST 48.00km
- Teren 28.00km
- Czas 02:00
- VAVG 24.00km/h
- VMAX 35.80km/h
- Temperatura 14.0°C
- HRmax 159 ( 90%)
- HRavg 142 ( 81%)
- Kalorie 1780kcal
- Sprzęt Górski
- Aktywność Jazda na rowerze
Popołudniowy trening
Środa, 2 kwietnia 2014 · dodano: 02.04.2014 | Komentarze 0
Trasa: Oświęcim - Dwory - Las - Podolsze (obok stawów) - Mętków - Gromiec - Dwory Drugie - Dwory - Oświęcim
- DST 21.00km
- Teren 5.00km
- Czas 01:35
- VAVG 13.26km/h
- VMAX 30.10km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt Wycieczkowo-roboczy
- Aktywność Jazda na rowerze
Po zielone runo z Jackiem
Wtorek, 1 kwietnia 2014 · dodano: 02.04.2014 | Komentarze 0
Trasa: Oświęcim - Dwory - Las - Dwory - Oświęcim.
Jak co roku pojechałem z Jackiem po czosnek niedźwiedzi:
Pokrojone i zamrożone. Będzie jako dodatek np. do mizerii lub żuru.
- DST 34.00km
- Teren 20.00km
- Czas 01:53
- VAVG 18.05km/h
- VMAX 36.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- HRmax 131 ( 74%)
- HRavg 108 ( 61%)
- Kalorie 830kcal
- Sprzęt Górski
- Aktywność Jazda na rowerze
Spacerkiem wzdłuż Wisły
Poniedziałek, 31 marca 2014 · dodano: 01.04.2014 | Komentarze 0
Trasa: Oświęcim - Brzezinka - Wola - Jedlina - Bieruń - Oświęcim.
- DST 60.00km
- Teren 40.00km
- Czas 03:22
- VAVG 17.82km/h
- VMAX 33.40km/h
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt Wycieczkowo-roboczy
- Aktywność Jazda na rowerze
Na spotkanie grupy wyjazdowej do Dworku Pod Jemiołą
Niedziela, 30 marca 2014 · dodano: 30.03.2014 | Komentarze 0
Trasa: Oświęcim - Wola - Ćwiklice - Miedźna - "Dworek Pod Jemiołą" - Miedźna - Ćwiklice - Wola - Oświęcim.
- DST 57.00km
- Czas 03:16
- VAVG 17.45km/h
- VMAX 39.40km/h
- Temperatura 14.0°C
- Sprzęt Wycieczkowo-roboczy
- Aktywność Jazda na rowerze
TTR Cyklista - Oświęcim-Brzeszcze-Witkowice-Nidek-Osiek-Grojec-Oświęcim
Sobota, 29 marca 2014 · dodano: 04.04.2014 | Komentarze 0
Trasa: Oświęcim - Brzeszcze - Zasole Bielańskie - Bielany - Malec - Witkowice - Nidek - Głębowice - Osiek - Grojec - Oświęcim.
Zaczynamy zbiórką:
i jedziemy:
Wzdłuż pól:
Na których rozpoczęły się już prace:
Finisz na szczycie:
a potem odpoczynek i nagroda w barze:
- DST 43.00km
- Teren 40.00km
- Czas 02:06
- VAVG 20.48km/h
- VMAX 41.20km/h
- Temperatura 11.0°C
- HRmax 167 ( 95%)
- HRavg 136 ( 77%)
- Kalorie 2015kcal
- Sprzęt Górski
- Aktywność Jazda na rowerze
Lasami i polami na płudnie od Oświęcimia
Sobota, 29 marca 2014 · dodano: 02.04.2014 | Komentarze 0
Trasa: Oświęcim - Grojec (wzdłuż stawów) - Puściny - Grojec - Tarniówka - Zasole - Jawiszowice - Brzeszcze - Rajsko - Oświęcim.
Obudziłem się rano z silnym postanowieniem pojechania gdzieś na "góralu". Spojrzałem w okno. Pogoda nie nastrajała do wyjazdu. Mgła, wilgoć, pochmurnie. Zjadłem śniadanie, ale motywacja nie zwiększyła się. Postanowiłem, że jednak pojadę. Ubrałem się i nadal bez specjalnego entuzjazmu, wyjechałem. Skierowałem się na Porębę Wielką i tam skręciłem w gruntową drogę:
pomiędzy stawami hodowlanymi:
Mgła nie ustępowała. Gruntowa droga zmieniła się w ścieżkę:
którą przedarłem się do kolejnej drogi gruntowej. Niestety, dla odmiany, błotnistej:
Po chwili wyjechałem z lasu pomiędzy pola grojeckie. Na polach rozpoczęły się już prace polowe. Podobnie jak i w sadach, których w okolicy jest dosyć dużo, jak na przykład w widocznym w oddali, po lewej stronie:
Droga polna zaprowadziła mnie do drogi głównej w Grojcu, z której odbiłem w prawo na Puściny, a właściwie w ulicę Puściny. Pod koniec pierwszego podjazdu stoi stary, opuszczony dom. Pamiętam jak jeszcze był zamieszkany. Niestety teraz popadł w ruinę i straszy wyglądem. Szkoda że takie zabytki stoją i niszczeją. Tym bardziej że miejsce do mieszczanie jest piękne:
Kilka podjazdów, zjazdów i w oddali zamajaczyła we mgle, przepompownia wody:
Jak już pisałem wcześniej, w okolicy jest dużo sadów owocowych. Kolejne mijałem w rejonie przepompowni:
Od sadów, piękną szutrówką, dotarłem do Grojeckiej Góry:
Skąd główną drogą (Oświęcim-Kęty) dojechałem do Tarniówki, gdzie skręciłem w prawo, w kierunku na Jawiszowice. Następnie niebieskim szlakiem pokluczyłem po tamtejszych lasach:
i poprzez Jawiszowice, dotarłem do Brzeszcz:
Kierując się na Rajsko, minąłem osiedle familoków (tak to się chyba nazywa) przy kopalni w Brzeszczach. Część jest już odnowiona i wygląda bardzo ładnie. Podobają mi się takie osiedla:
W końcu słońce wyszło już zdecydowanie zza chmur. Boczną uliczką jechałem do Rajska:
gdzie minąłem kościół:
i zabytkowy zameczek, gdzie kiedyś mieścił się zakład psychiatryczny
(nie wiem czy nie jest tak do dziś):
Dalej już główną drogą pojechałem do Oświęcimia. Przy obozie, po wale przy Sole, poprowadzono ścieżkę rowerową. Generalnie nie ma tam oznakowania mówiącego że jest to ścieżka rowerowa, ale zawsze z niej korzystam. Jest bardzo bezpiecznie. Ze ścieżki korzystają również piesi, rolkarze i biegacze, ale dla wszystkich starcza miejsca. Żeby tak wszędzie robić podobne ścieżki...
Niestety ścieżka kończy się przy moście i dalej już nie jest tak różowo. Pozostaje jazda też niby ścieżką rowerową, ale nie jest już tak komfortowo jak wzdłuż Soły. Po wjeździe na most ścieżka się kończy a przy zjeździe znowu zaczyna. Co ciekawe, przed mostem stoi znak odwołujący ścieżkę rowerową jaki pieszą. Tak że po moście przebiega... coś z zakazem ruchu pieszych i rowerzystów :-)
Ja zrezygnowałem z jazdy przez most i pojechałem prosto przez rondo, w kierunku kładki dla pieszych i rowerzystów, przy zamku. Kładka przebiega nad rzeką Sołą:
Z kładki przez Stare Miasto dojechałem do domu.
Wyjazd zapowiadał się mało ciekawie ze względu na pogodę rano, ale właściwie zaliczam go do udanych. Długość nie poraża, ale było fajnie.