Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robertos1 z miasteczka . Mam przejechane 1865.00 kilometrów w tym 382.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.89 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 5820 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robertos1.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 142.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 07:37
  • VAVG 18.64km/h
  • VMAX 65.20km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 1450m
  • Sprzęt Wyprawowy
  • Aktywność Jazda na rowerze

Majówka 2014 - Przemyśl-Oświęcim (Dzień 2)

Środa, 30 kwietnia 2014 · dodano: 16.05.2014 | Komentarze 2

TRASA: Wetlina - Cisna - Żubracze - Komańcza - Moszczaniec - Daliowa - Tylawa - Mszana - Polany - Krempna - Kotań - Świątkowa - przez Magurski Park Narodowy - Wołowiec - Gładyszów - Smerekowiec.


Pobudka przed 6-tą rano. Mycie, lekki śniadanko, pakowanie i ... Nie wyjdę ze schroniska ! Wieczorem opiekunka PTSM-u obiecała, że rano nie będzie problemu z wcześniejszym wyjściem. Mąż miał mi otworzyć. Niestety męża nie zauważyłem. Cóż, czekam... Przed samą 7.00 jakieś odgłosy z recepcji, to ten nieszczęsny mąż (chyba). Pan był lekko wczorajszy, ale najważniejsze że mi otworzył drzwi.
Poranek był rześki a nawet chłodny. Spotkałem się jeszcze z Panią która mnie wczoraj zakwaterowywała i mówiła że w nocy temperatura spadła do 2 stopni. Dobrze że jednak zdecydowałem się na nocleg pod dachem, bo mój śpiwór jest typowo letni i musiał bym się dodatkowo ubrać żeby nie zmarznąć w nocy. Najważniejsze że świeciło słońce ! Tak będzie już prawie do końca mojego wyjazdu.
Plan na dzisiaj: dojechać do Kątów (Kąt ?) albo Nowego Żmigrodu. Według mapy to ok. 110 km. Życie napisało jednak inny scenariusz - lepszy i dłuższy. Niestety są to skutki głodu drogi :-)
Wystartowałem kilka minut po 7-ej. Jak wspomniałem słonko świeciło mocno ale niestety nie grzało. Jechałem w polarze i kurtce. Droga super, pusto i pięknie
Wetlina - Cisna
Niestety coś zawsze musi zepsuć przyjemność z jazdy. Pecha (może za dużo powiedziane) ciąg dalszy. Z rowerem, a właściwie jego napędem zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Szarpnięcia łańcucha, jakby przeskakiwanie na zębatkach... Wybija z rytmu i męczy. Nie pomagają zmiany przełożeń. Zatrzymuję się. Oglądam napęd. Nie jest zużyty, więc co ? Pada na przekrzywioną trochę, przez sakwę, linkę tylnej przerzutki. Poprawiam i jadę dalej. Niestety zła diagnoza. Dalej skacze i szarpie. Znowu postój i kolejna diagnoza: skrzywiony wózek przerzutki. Musiałem go pogiąć przy podjeździe pod schronisko dzień wcześniej. Zmieniałem przełożenie pod dużym obciążeniem - amatorka :-) Prostuję wózek ręcznie, prosząc opatrzność aby nie pękł. Udało się. Dosiadam rumaka i ruszam dalej. Znowu skacze i szarpie !! Powoli zaczyna mnie to drażnić. Zatrzymuję się ponownie. Tym razem zdejmuje wszystkie graty z roweru i jeżdżę na pusto tam i z powrotem, obserwując łańcuch. Po chwili mam !!! Zacierają się dwa ogniwa w łańcuchu i przy przechodzeniu przez wózek, powodują ruchy przerzutki co z kolei wpływa na chwilową próbę zmiany przełożenia. W ruch idą kombinerki, śrubokręt, olej. Po chwili i kilku "motywujących" słowach, jest po sprawie. Myję ręce w strumyku, zakładam sakwy na rower i ruszam, z postanowieniem że jadę dalej choć by nie wiem co się działo z rowerem. Albo on albo ja. Na całe szczęście problemy ustąpiły. Do końca wyjazdu miałem spokój. Zastanawiam się tylko co spowodowało to zacieranie się łańcucha. Przed wyjazdem był wyczyszczony i przesmarowany. Przejechane na nim było ok. 1000 km. Pierwsze dwa dni jechałem bezproblemowo. Nie wiem. Ważne że jest ok. Jadę dalej.
Z początku miłe zjazdy. Droga wije się wzdłuż strumienia. Niestety zaczynają się konkretniejsze podjazdy, momentami męczące. I tak jest do Cisnej, do której miałem ochotę dotrzeć wczoraj. Teraz widzę, że droga dała by mi trochę w kość. Dobrze że zostałem w Wetlinie. Mijam Cisną i docieram do
Bieszczadzki Majdan
a w nimBieszczadzka kolejka
Ciuchcia z Chrzanowa
Powyższa zabytkowa ciuchcia została wyprodukowana w Chrzanowie, który leży 20 km od mojego miasta rodzinnego. Pokręciłem się trochę po Muzeum kolejki. Stacja nie była jeszcze czynna. Trwały przygotowania do sezonu. Malowanie taboru, porządkowanie otoczenia. Jak kiedyś tu znowu przyjadę, to na pewno przejadę się tą kolejką. Według mapy przebiega bardzo malowniczymi rejonami, chociaż trasa nie jest jakoś specjalnie długa.
Po pobieżnym zwiedzeniu, ruszam dalej w kierunku Komańczy
Droga do Komańczy
Po drodze mijam się z dwójką sakwiarzy. Jeden macha żeby się zatrzymać. Stajemy. Okazuje się, że jadą z Bielska-Białej w Bieszczady, a w ogóle to są z Warszawy. Rozmawiamy chyba z 20 minut. Opowiadają o przejeździe wzdłuż Tatr, o podjazdach, o błocie, o żonach które niekoniecznie lubią to co oni :-) Z tego co zrozumiałem, czekają na nich gdzieś  Bieszczadach, na kwaterze. Pogwarzyliśmy jeszcze trochę i życząc sobie powodzenia, ruszyliśmy dalej w przeciwnych kierunkach. Miłe jest to, że można na trasie spotkać kogoś kto ma podobne hobby i podejście do życia. Wiele osób pyta czy nie nudzę się brakiem towarzystwa w samotnych wyjazdach. Generalnie jeżeli celowo nie szuka się samotności, nigdy na trasie nie jest się samemu. Szczególnie w sezonie łatwo jest spotkać pokrewną duszę na drodze. Poza tym, w trakcie podróży spotyka się miejscowych z którymi często można porozmawiać. U niektórych można przenocować w ogrodzie, w namiocie. Czasami dadzą coś do jedzenia, tak sami od siebie, bo "... pan już tyle jedzie i to samemu..." Jest to bardzo miłe i sympatyczne. Jadąc wzdłuż wschodniej ściany, często nocując w ogrodach czy na prywatnych posesjach, słuchałem historii życia ludzi którzy mnie gościli. Zdarzało się, że i jakaś "swojska" butelczyna się pojawiała (oczywiście towarzysko, bo rano w trasę...) Często byli to ludzie starsi, którzy chcieli z kimś porozmawiać, bo młodzi nie mają czasu ze względu na obowiązki np. zawodowe albo młodych po prostu nie ma. Wyjechali za pracą. Były to czasami niesamowite historie. Miejscami gdzie można nasłuchać się ciekawych opowieści, są też małe wiejskie bary albo stoliki przy sklepikach. Im mniejsza osada tym chętniejsi do rozmowy ludzie. Przynajmniej ja tak to odczuwam.
Po pożegnaniu się z warszawiakami, zauważam ciężkie, ciemne chmury nad Bieszczadami. Oj chyba tam leje, ale mnie już nie zmoczy. Ruszam dalej w kierunku zachodnim. Pogoda i droga, pomimo że znowu pod górę, piękne.
W drodze do Komańczy
Bieszczady - panorama z drogi na Komańczę
Znalazłem przy okazji tapetę Windowsa w wersji kwitnącej, bieszczadzkiej :-))
Windows wersja bieszczadzka
Docieram w końcu do Komańczy, a nie było lekko bo słońce przypiekało mocno
Komańcza znak
 W Komańczy zatrzymuję się na tradycyjną przedpołudniową kawę. Tym razem szukam też jakiejś księgarni, żeby kupić mapę województwa małopolskiego. Za kilka godzin opuszczę województwo podkarpackie, a mapa małopolskiego którą mam jest licha. Skala może i duża ale sama mapa nie jest zbyt czytelna. Nie wiem dlaczego akurat tą zabrałem. Mam co prawda GPS-a, ale służy mi on raczej do rejestracji trasy i niektórych jej parametrów, oraz sytuacji gdzie mapa nie daje już rady. Tak więc po kawie, pytam barmana o namiar na księgarnię. Niestety w Komańczy nie ma księgarni. Ktoś co prawda ma otworzyć sklepik gdzie może będą mapy, ale dopiero w maju. Wracam kawałeczek do rozjazdu i skręcam na Tylawę. I znów trafiam na cerkwie i kościoły
Cerkiew w Komańczy
Cerkiew bieszczadzka 1
Cerkiew bieszczadzka 2
Droga trochę się wypłaszcza i daje odpocząć nogom. Mniej więcej od Komańczy zmieniło się pasmo gór. Jadę już po Beskidzie Niskim. Co nie znaczy, że płasko będzie cały czas. Niemniej otoczenie piękne, a widoki super
Droga do Dukli 1
Droga do Dukli 2
W okolicach Dukli trafiam jeszcze na stromszy podjazd, który trochę mnie zmęczył. Dopiero przy zjeździe dowiedziałem się, że podjazd był ostrzejszy i dłuższy (potwierdził to GPS)
10 % koło Dukli
Tak pięknymi drogami docieram do Krępnej, gdzie w planach mam skręt na Kąty i Nowy Żmigród. Tam miałem szukać noclegu. Ponieważ pora jest obiadowa, postanawiam coś zjeść. Nie szukam jakiegoś baru, tylko w sklepie kupuję bułkę, banana, jogurt i siadam przy sklepowym stole. Rozkładam mapę i jedząc zastanawiam się nad dalszą trasą. Niestety głód jazdy zwycięża. Nie będę dzisiaj spał tam gdzie planowałem. Postanawiam przejechać dzisiaj jeszcze przez Magurski Park Narodowy. Ryzykuję trochę bo na mapie nie ma drogi która łączyła by Świątkową z Wołowcem, skąd miałem jechać dalej szukając już noclegu na dziś. Jak mi wiadomo poruszanie się po parkach narodowych poza wyznaczonymi do tego celu drogami jest karalne,  ale liczę trochę na szczęście i na to że jakaś droga jednak będzie.
Dokończyłem obiad, odpocząłem trochę i ruszyłem dalej. Była 14.30, czyli jeszcze ok. 4 - 5 godzin do jazdy. Minąłem PTSM w Krępnej i ruszyłem, pod górę oczywiście, do Świątkowej. Skąd coraz węższymi i bardziej dziurawymi drogami w kierunku gór przede mną. I tu właśnie przydał się GPS. Na mapie nie było już żadnych śladów drogi, a Garminek pokazywał, że jednak jest. Jechało się świetnie na tyle, że o mały włos nie minąłem "nielegalnego" odbicia do Wołowca. Przy pomocy tubylca, który skierował mnie na właściwszą niż wskazywał GPS drogę, ruszyłem w głąb parku. Na początku droga wyglądała typowo
Droga w Parku
Potem przybyło drzew i pojawiły się znaki zakazu ruchu i zamknięty szlabany
Zakaz ruchu przy wjeździe do parku
Nie zastanawiałem się długo - jadę dalej ! Najwyżej będą problemy. Nie było, przynajmniej z jakimiś służbami. Były za to problemy z drogą, a właściwie z jej jakością (początkowo) jak i nachyleniem :-)
Odpoczynek w parku
Na zdjęciu powyżej nie jest jeszcze najgorzej ale potem była już masakra. Luźna nawierzchnia i duże nachylenie powodowało że koło czasami ślizgało się na kamykach. Do tego doszły dziury które musiałem omijać. Droga nie dawała wytchnienia. Zatrzymałem się kilka razy odetchnąć, ale nie podprowadzałem roweru. Po kilkudziesięciu minutach mordęgi, teren stał się bardziej płaski. No nareszcie można było coś dłużej pojechać bez zadyszki. Niestety góra nie poddawała się i znowu wróciły ostre podjazdy. Gdyby nie te sakwy to wjechałbym bez przerw, ale niestety coś za coś - niezależność za wygodę. Ostatnie podjazdy skończyły się szybciej niż podejrzewałem. Wjechałem na drogę o dużo najlepszej nawierzchni którą, sądzić po śladach, jeździł jakiś ciężki sprzęt. Po chwili okazało się że to maszyny pracujące przy wycince drzew. Trochę to dziwne bo to park narodowy z zakazami ruchu, a tu wycinanie drzew. A może to była wycinka chorych drzew albo coś w tym rodzaju ? Nie mam pojęcia. Ważne że skończyły się podjazdy. Wraz z nimi zmieniłem województwo po którym od blisko trzech dni jeździłem. Teraz, aż do domu, będę się poruszał po terenie województwa małopolskiego.
Zaczęły się długie zjazdy po całkiem dobrej nawierzchni. Niestety poprzeczne drewniane "rynny" odpływowe w drodze zmuszały do częstego hamowania. Trwało to dosyć długo. W końcu dotarłem do Wołowca i asfaltu. I znów super zjazdy, już po równym. Niestety, w tych radosnych "pląsach" gubię drogę. Źle skręcam na skrzyżowaniu i zamiast jechać na Gładyszów, jadę na Pętną a za nią do Małastowa. Gdyby to był początek dnia, to na pewno skusił bym się na taką trasę. Bo przy okazji przejechał bym przez kolejną przełęcz (Małastowską). Ale było już późnawo i trzeba było powoli rozglądać się za jakimś miejscem na nocleg. Po kilku "łacińskich" zwrotach, zawracam i kieruję się na Banicę. Pod górkę bo jakże by inaczej. Na skrzyżowaniu stoi drogowskaz "Do Gościńca" w Banicy. Myślę - zostaje na nocleg. Gościniec to średniej wielkości dom w polach. Dojeżdżam polną drogą. Przed domem pusty parking. Dobry znak. Pytam o możliwość noclegu, ale niestety Gościniec nie przyjmuje dzisiaj gości. Zawracam i jadę w kierunku Gładyszowa, może tam coś znajdę. A jak nie, to będzie namiot, chociaż noce dalej chłodne.
W Gładyszowie pytam w kilku agroturystykach o możliwość noclegu. W niektórych są już komplety gości. W innych właściciele odmawiają, bo przygotowali już pokoje dla jutrzejszych gości. Mówię, że nie potrzebuje pościeli, tylko puste łóżko, wodę i dach nad głową dla mnie i mojego rumaka. Rano, najpóźniej o 7.00 wyjadę. Niestety, nic z tego. Widocznie nie jest tam tak biednie jak to czasami słyszałem i nie potrzeba im dodatkowych zysków z tak mało wymagającego klienta jak ja :-)
Ruszam w kierunku Smerekowca. Zdecydowałem, że jak i tam nie załatwię spania, to dojeżdżam do Uścia Gorlickiego i tam śpię gdziekolwiek. Zaraz po wjeździe do Smerekowca, zauważam dom z napisem Sołtys. Od razu się tam kieruję. W sumie taka władza powinna wiedzieć gdzie jest wolna baza noclegowa. Rozmawiam z sołtysem, chyba, bo Pan na niego nie wygląda. Pytam o PTSM, bo na mapie jest zaznaczony. Niestety, schronisko jeszcze nie działa (?), ale u Pani Danusi będzie wolny pokój. Podaje mi namiary i ruszam w głąb wsi. Po chwili jestem u Pani Danusi (Smerekowiec 34A) i pytam o spanie. W pierwszej chwili słyszę to samo co w Gładyszowie, że czeka na gości którzy mają przyjechać jeszcze dziś. Trudno, myślę sobie, Uście Gorlickie czeka. Ale Pani po chwili zastanowienia mówi, że będzie pokój tylko musi z niego wygonić syna (!!!) Zaskoczenie totalne. Mówię, że pojadę dalej, może coś jeszcze znajdę. Głupio mi się trochę zrobiło, ale Pani Danusia stwierdziła: "... chcą mieć prawo jazdy czy laptopa, to pieniądze trzeba skądś wziąć..." Tak to mniej więcej brzmiało. I po chwili wnosiłem już swój majdan na poddasze. Skoczyłem jeszcze na lekko do sklepu we wsi po 1 puszkę "izotonika" na wieczór. Bardzo lubię, po ciężkim i upalnym dniu, po kolacji napić się zimnego piwa.
Po kąpieli, kolacja przed domem. Długo rozmawiałem z właścicielką. O tym, że się nie przelewa, że są wydatki na dzieci, że czasami zdarzają się niesympatyczni goście. Z tego co zrozumiałem to miała trzech synów, a każdy ma jakieś wydatki. Na koniec poczęstowała mnie jeszcze kilkoma kromkami chleba własnego wypieku. Bardzo smaczny i dzięki temu miałem pieczywo na jutro rano.
Schłodziło się znacznie, więc wróciłem do pokoju aby spisać dane z licznika i GPS-a. Zrobiłem bilans dnia. Pogoda dopisała, widoki super, trasa (pomimo męczących momentami podjazdów) bardzo przyjemna, rower nie szwankuje... Całość czasu jaki spędziłem dzisiaj w trasie to 11,5 godziny. Spowolniło mnie spotkanie z sakwiarzami z Warszawy i problemy z rowerem.


Bardzo lubię ten moment, kiedy mam już miejsce do spania, prysznic zaliczony, kolacja zjedzona, można myśleć o następnym dniu :-)) Spać idę ok. 20.00. Chwilę potem przyjeżdżają wspomniani goście, ale mnie to już lotto. Zasypiam błogim snem...





Komentarze
robertos1
| 23:10 piątek, 16 maja 2014 | linkuj Dziękuję. Tak, trasa jest bardzo urozmaicona widokowo i terenowo. Ale na prawdę warto się trochę zmęczyć i to wszystko zobaczyć. W przyszłości tam na pewno wrócę i pojeżdżę po samych Bieszczadach, tylko na rowerze górskim. Może w przyszłoroczną majówkę. Zapraszam na resztę relacji z trasy Przemyśl - Oświęcim. Wcześniejszą, która już jest i późniejszą, którą na dniach będę starał sie dokończyć.
panther
| 19:34 piątek, 16 maja 2014 | linkuj Świetna relacja. Trasa bardzo malownicza i wymagająca.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa baczy
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]