Info

Suma podjazdów to 5820 metrów.
Więcej o mnie.

Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2014, Maj8 - 2
- 2014, Kwiecień14 - 4
- 2014, Marzec10 - 2
- DST 131.00km
- Czas 07:40
- VAVG 17.09km/h
- VMAX 63.30km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 1800m
- Sprzęt Wyprawowy
- Aktywność Jazda na rowerze
Majówka 2014 - Przemyśl-Oświęcim (Dzień 1)
Wtorek, 29 kwietnia 2014 · dodano: 12.05.2014 | Komentarze 0
Trasa: Przemyśl - Grochowce - Fredropol - Aksamice - Huwniki - Makowa - Arłamów - Jureczkowa - Krościenko - Ustrzyki Dolne - Hoszowa - Żłobek - Czarna - Lutowiska - Stuposiany - Ustrzyki Górne - Przełęcz Wolińska i Nad Brzegami Górnymi - Wetlina.
Na trasę wyruszyłem przed 5 rano, jak tylko się troszkę rozwidniło. Pierwszy dzień wycieczki i pierwszy pech... Pękł jeden z prętów w siodełku !
Co robić ? Jest bardzo wcześnie. Do otwarcia sklepów jeszcze z 5 godzin. Czekać ? Szkoda dnia i czasu, a ciągnie do jazdy. Wszak to "dziewicze" rowerowo rejony. Po oględzinach i próbach dochodzę do wniosku, że jakoś dam rady jechać. Stabilizuję pęknięty pręt opaską i z trzeszczącym siodełkiem ruszam w drogę. Niech się dzieje co chce. Może gdzieś na trasie uda mi się kupić nowe albo w jakimś warsztacie pospawają mi ten pręt.
Pogoda jak na razie przyzwoita. Co prawda nie ma słońca ale deszcz też nie pada. Jest za to mgła i duża wilgoć w powietrzu. W sumie dobra pogoda do jazdy. Gorzej z widokami. W okolicach Aksamic zaczynają się powoli małe podjazdy. W okolicy Huwnik jest już i stromiej i dłużej. Przed samymi Huwnikami, na dosyć męczącym podjeździe, stoi kapliczka Św. Franciszka patrona przyrody. I dobrze że stoi, bo mam wymówkę aby zatrzymać się na obejrzenie i zrobienie kilku zdjęć.
A tak prawdę powiedziawszy to się trochę zagotowałem. Człowiek odwykł od cięższych sakw i tak jakoś coś go trzyma, ciągnie w dół... Kondycja też jeszcze nie najlepsza (przynajmniej ta "górska") Przecież to dopiero pierwszy dłuższy wypad w tym roku. A poza tym, to góral ze mnie raczej marny.
Po chwili ruszam dalej. W Huwnikach, na przystanku, piję małą czarną
i rozmawiam chwilę z dwoma młodzieńcami, którzy przyszli na przystanek, na autobus do szkoły. Pytam o drogę na Arłamów. Rozmawiamy chwile o szkole w której się uczą, o okolicy, o drodze na Arłamów, który jest kolejnym moim dzisiejszym celem. Chwilę potem podjeżdża autobus, młodzież wsiada i znów zostaję sam. Dopijam kawę, pakuję kuchnię i jadę dalej.
Na początek miły zjazd. Chłodno. Pęd powietrza momentalnie wychładza organizm - dobrze że nie zdjąłem kurtki bo sam polar nie dał by rady mnie ochronić.
Jeszcze kilka zakrętów i zaczyna się podjazd do Arłamowa. Na początku nie jest źle. Droga w miarę dobra, nachylenie niewielkie
Z czasem wszystko się zmienia. Nawierzchnia staje się zniszczona a i nachylenie zwiększa swój %
Pod sam koniec jest już stromo, ciężko i nadal dziurawo. Aż patrzę czy nie złapałem gumy... :-) Ale nie, to sakwy tak umilają podróż. Ostatecznie osiągam szczyt
na którym znajduje się lądowisko dla śmigłowców
i odbicie do hotelu
Niestety wszystko spowija gęsta mgła i z widoków nici. Odpuszczam sobie zjazd do hotelu, bo w tym mleku i tak niewiele zobaczę. Chwilę odpoczywam i w drogę.
Zjazd z Arłamowa wynagradza wszelkie trudy i męczarnie z podjazdu. Szczyt, tak jakby, rozdzielał dwa światy. Po tej stronie nawierzchnia jest rewelacyjnie gładka, co pozwala skupić się tylko na przyjemności jaką daje taki długi zjazd. Dodatkowym bonusem są prędkości jakie się uzyskuje. Niejednokrotnie ponad 60 km/h. I to bez dokręcania. Można śmiało puścić się w dół gdyż droga nie jest bardzo kręta.
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Docieram do skrzyżowania z drogą nr 890, gdzie odbijam w lewo, i przez Jureczkową i Liskowate kieruję się na Krościenko. W Liskowatem zatrzymuję się przy zabytkowej cerkwi, którą widać z drogi
Droga, mimo że wojewódzka i prowadząca do przejścia granicznego z Ukrainą, nie jest ruchliwa. Mija mnie tylko kilka samochodów.
W końcu pojawia się słońce. Nie świeci na pełny regulator, ale robi się przyjemniej i cieplej.
Po chwili dojeżdżam do skrzyżowania z drogą krajową nr 84
gdzie skręcam w prawo na Ustrzyki Dolne. W lewo droga prowadzi już tylko do przejścia - ok. 3 km. Ruch wzmaga się znacznie. Miasto wita mnie słonecznie. Na niebie pojedyncze już chmury. Nareszcie...
Siodełko dalej skrzypi niemiłosiernie i przypomina mi że wcale nie jest tak sielankowo. Jadę do centrum szukać sklepu rowerowego albo jakiegoś spawacza. Tubylcy kierują mnie do sklepów rowerowych. W pierwszym, na wygląd profesjonalnym, młody sprzedawca podrywa dziewczynę "na rower". W muskularnych ramionach, prezentuje i zachwala górala (29") chyba jakiegoś Krossa. Niewiasta nie jest jednak zdecydowana. O coś pyta, zagląda, dotyka. Nie wszystko dokładnie słyszę - taktownie utrzymuje dystans. Dziewczyna zostaje zaproszona do ponownych odwiedzin gdyby się jednak zdecydowała, i w ogóle "... służę pomocą i radą..." Pełen profesjonalizm.
Myślę, będzie siodełko bo sklep wygląda profesjonalnie. Niestety. Sidełka były ale się skończyły.
Dosłownie 200 m dalej kolejny sklep, z wyglądu zdecydowanie mniej profi. Wewnątrz połączenie sklepu z warsztatem rowerowym. Swojski klimat. Zapach gumy, smarów, olejów - taki rowerowy. Na pólkach i ścianach wiszą lub leżą różne części rowerowe. Na środku znajduje się stojak do naprawy rowerów. Pod oknem zauważam to co najważniejsze - SIODEŁKA. Duży wybór, choć nie najwyższych lotów. Dla mnie wystarczy. Pogrzebałem trochę i wybrałem jedno. Firma Vader, czy jakoś tak. Na wygląd i dotyk ręką powinno być ok. Nie wiem jak będzie przy dotyku odpowiednią do tego częścią ciała, ale to okaże się w praniu. Zapłaciłem miłemu Panu 35 zł, porozmawialiśmy chwilę na tematy podróżniczo-rowerowe i pojechałem na kawę i nie tylko...
Posiedziałem z pół godziny, trochę odpocząłem i ruszyłem dalej w kierunku na Ustrzyki Górne. Po drodze odwiedziłem Sanktuarium Matki Bożej Bieszczadzkiej
Dalej trafiam na cerkiew w Hoszowie
Nie ujechałem daleko i kolejna cerkiew, w Rabe
I tak już będzie codziennie. W tym rejonie jest bardzo dużo cerkwi. Wiele z nich jest utrzymanych w bardzo dobrym stanie. Są odnowione, zadbane wraz z otoczeniem. Niestety są też takie, które niszczeją, są zamknięte. Często popodpierane aby się nie zawaliły. Szkoda, bo każda taka cerkiew czy kościółek ma swój specyficzny klimat w przeciwieństwie do dużych murowanych budowli. Nie wspominam już o tych całkiem nowych kościołach, bo w nich tego klimatu ciszy i skupienia nie ma.
Kręcę dalej. Zaczynają się znowu konkretniejsze podjazdy. Widoki jednak wynagradzają trudy
Po drodze do Czarnej, trafiam na chwilę do
Potem już Lutowiska, Stuposiany i ląduję w Ustrzykach Górnych
Jest to jedyne zdjęcie na jakim jestem. Zrobił mi je sakwiarz, którego spotkałem na podjazdach na trasie do Ustrzyk Górnych. Gość w moim wieku, mieszka w Kole (wielkopolskie) i też jedzie przez Bieszczady. Do samych Ustrzyk jechaliśmy razem gadając oczywiście o podróżach, rowerach, jedzeniu... A propos jedzenia. Ponieważ dochodziła już 14-ta, a więc pora zdecydowanie obiadowa, postanowiłem wrzucić coś na ząb. Kolega pojechał szukać jakiegoś noclegu dla siebie, gdyż tu kończył dzisiejszy etap, a ja zacząłem szukać lokalu gdzie można by coś ciepłego zjeść. I tak trafiłem do Schroniska PTTK Kremenaros. I to był strzał w dziesiątkę. Na miejscu dowiedziałem się, że jest możliwość przenocować i coś zjeść. Zdecydowałem się na to drugie. Konkretnie na
Zamawiając nie byłem przekonany do jakości i smaku tych pierogów. Tym bardziej że nie było jakiegoś wielkiego wyboru. Rzeczywistość zaskoczyła mnie mile. Pierogi były super. Z mięsem, cebulką i okraszone słoninką... Do tego lany Leżajsk i już nic więcej nie było mi potrzebne.
Jedząc, robiłem w myślach bilans dnia. Generalnie plan na dzisiaj wykonany - jestem w Ustrzykach Górnych. Jest gdzie spać i to pod dachem. Ale jest jeszcze dużo czasu do wieczora, szkoda drogi jaka mnie czeka. A czekają jeszcze dwie przełęcze i piękne widoki. W sumie zmęczenia specjalnego nie czuję, pogoda jest super, więc cóż... Jadę dalej.
Na początek po płaskim. Czasami jest nawet z górki i zaczynają się wyłaniać połoniny. Na początek Caryńska
Dalej czekają mnie dwie przełęcze: Wyżniańska i Nad Brzegami Górnymi. Obie dały mi trochę w kość, ale zdobyłem je bez schodzenia z roweru. Słońce mocno prażyło. Do tego stopnia, że spiekło mi przedramiona, co odczułem dopiero wieczorem.
Po zjechaniu z drugiej przełęczy, moim oczom ukazała się Połonina Wetlińska
Co wiąże się z końcem jazdy w dniu dzisiejszym. W Wetlinie postanowiłem przenocować. Miałem co prawda chęć jechać dalej do Cisnej, ale doszedłem do wniosku, że na dziś wystarczy. Trzeba odpocząć, zrobić małe pranie, coś zjeść. Zastanawiałem się nad miejscem noclegu. Podjechałem na pole kampingowe PTTK-u. Domki drewniane, miejsca na namioty. Niby wszystko ok. Ale z ciepłą wodą byłby problem a miałem chęć na ciepły prysznic, no i pranie w ciepłej wodzie jest zdecydowanie lepsze. Ponadto odrzucił mnie odór z uchylonych szaletów. Tragedia. Nie wiem jak można przyjmować turystów w takich warunkach. Rozumiem brak wygód i innych luksusów jakie oferują gospodarstwa agroturystyczne czy pensjonaty. Ale to minimum powinno być. Odpuściłem sobie, chociaż miałem chęć przespać się w namiocie.
Po drugiej stronie ulicy była szkoła, w której funkcjonowało schronisko młodzieżowe. Pomyślałem że tam spróbuję. Ostatni raz spałem w takim schronisku ponad 20 lat temu. O godz. 17-tej. przyszła bardzo sympatyczna Pani u której załatwiłem formalności. Miałem nocleg. Sala 5-cio osobowa, ale nikogo mi nie dokwaterowano. Rower też bezpiecznie schowałem na korytarzu.
W sklepie zrobiłem małe zakupy. Dzisiaj w trasie spędziłem w sumie 10,5 godziny.
Po kąpieli, kolacja i do spania. Pierwszy normalny sen od 40 godzin.